wtorek, 14 grudnia 2010

Post z dedykacją

To mówi Pan:
«Jeśli się nawrócisz,
dozwolę, byś znów stanął przede Mną.
Jeśli zaś będziesz wykonywać to, co szlachetne,
bez jakiejkolwiek podłości,
będziesz jakby moimi ustami.
Wtedy oni się zwrócą ku tobie,
ty się jednak nie będziesz ku nim zwracał.
Uczynię z ciebie dla tego narodu
niezdobyty mur ze spiżu.
Będą walczyć z tobą, lecz cię nie zwyciężą,
bo Ja jestem z tobą,
by cię wspomagać i uwolnić -
wyrocznia Pana.
Wybawię cię z rąk złoczyńców
i uwolnię cię z mocy gwałtowników». 
/Jr 15,19-21/
... z dedykacją dla nawracających się i tych, co się boją...

wtorek, 30 listopada 2010

Bo tak chciał...

...nic nie jest owocem irracjonalnego przypadku, ale wszystko istnieje, bo tak chciał Bóg, należy do Jego planu, którego centrum stanowi zaproszenie do uczestniczenia w życiu Bożym w Chrystusie...  
Te słowa z Adchortacji "Verbum Domini", n. 8, wydają mi się najlepszym komentarzem do fragmentu dzisiejszej Ewangelii, w święto św. Andrzeja Apostoła:  
Gdy [Jezus] przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.
Wiele razy zadawałem sobie, i innym, to pytanie: "Dlaczego ja?". Nie tylko z żalem, gdy dotykało mnie coś trudnego, ale także wtedy, gdy zadziwiałem się mojemu powołaniu, i innym cudom, które Bóg działał w moim życiu. 
Myślę, że Andrzej (podobnie, jak Piotr, Jakub, Jan, i pozostali) także zadawał sobie to pytanie. Ale wpierw - usłyszawszy wezwanie - porzucił"dotychczasowe" i poszedł za Słowem, które go wezwało. 
Czas na refleksję i wątpliwości także przyszedł. Widzimy to nie raz w Ewangelii: gdy Apostołowie nie rozumieją swego zadania... gdy się buntują... gdy uciekają... zdradzają... drżą ze strachu... Jednak to, że Bóg tak chciał jest ostateczne. 
Oczywiście Bóg pozostawia nam wolność. To ja mam dokonać wyboru... "ruszyć się"... Jednak to Jego wola jest tu mocą, która przemienia. I można "wierzgać", albo (świadomie a nie z rezygnacją!) zgodzić się. BO ON TAK CHCE... To drugie wyjście może w danym momencie wydaje się trudniejsze, ale ostatecznie przynosi pokój i radość... przynosi życie w wolności... w Bogu.

niedziela, 28 listopada 2010

Spostrzec

jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop...
Zaczął się ADWENT... czas by wyjść na spotkanie Pana... On przychodzi... obym tylko nie przegapił (po raz kolejny?) tego przyjścia. 
Plany... postanowienia... nie mam. Ale tym razem świadomie - zobaczymy co może się dokonać we Mnie dzień po dniu... To będzie zupełnie nowe doświadczenie - nie planować. 
Chcę wyjść na przeciw... i spotkać Przychodzącego, tam, gdzie On to zaplanował...

czwartek, 4 listopada 2010

Mam prawo?!

Dziś niemal każdego dnia słyszę i czytam, że „mam prawo...”. Mam prawo do wychowania bez stresu... do posiadania potomstwa... do „świętego spokoju”... do myślenia „jak mi się żywnie podoba”... Mam prawo! A właściwie nie tylko mam prawo, ale mnie to się zwyczajnie „należy”! 
Takie przekonanie pojawia się także w naszym życiu wewnętrznym: „mam prawo do chwili szaleństwa”... do „chwili zapomnienia”... do „dania sobie luzu”... a może nawet do życia „według mojego widzimisię” – bez norm i zasad, bo przecież tylko ja sam wiem najlepiej, co dla mnie dobre... co mi się należy. Problem zaczyna się jednak, gdy odzywa się sumienie. Gdy do głosu dochodzi obecny w moim życiu (mino wszystko) Bóg. Czasem myślenie pod tytułem „mam prawo...” przenosimy także na nasze relacje z Bogiem. I żądamy wprost tego przebaczenia, bo ono się nam „należy”. Dlaczego? No przecież Bóg jest miłosierny i zawsze przebacza... 
To takie oczywiste? Bóg przebacza nie dlatego, że zasługujemy na to, czy że nam się to należy, ale dlatego, że pragnie dać kolejną szansę grzesznikowi. I to całkowicie za darmo. Bóg pragnie dać szansę także mnie, ponieważ nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i miała życie wieczne. Bóg wobec człowieka, który się zagubił zachowuje się jak pasterz, któremu zaginęła owca i jak kobieta, która straciła drachmę. On zawsze szuka tego, co zginęło... aż do skutku. I zawsze to poszukiwanie jest Jego inicjatywą... inicjatywą Jego miłosierdzia. 
Bóg pragnie okazać nam miłosierdzie. Jest gotowy nam je ofiarować. Poszukuje każdej okazji by tak się stało. Pomóżmy Mu w tym. Najpierw módlmy się o swoje nawrócenie. Prośmy także za innymi. Każdy z nas może stać się owcą, co zaginęła, ale także pasterzem, którzy dzięki swej miłości zauważy, że inny się zagubił. Prośmy także za naszych spowiedników – o mądrość i cierpliwość dla nich, gdy będą nas jednać z Bogiem.
Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha... miej miłosierdzie dla nas i świata całego.

środa, 3 listopada 2010

Aby zyskać więcej...

We współczesnej ekonomii najważniejszymi czynnikami (tak mi się wydaje, jako "ekonomicznemu" laikowi) są: siła podaży i popytu, siła nabywcza pieniądza, otwartość rynku... generalnie to wszystko, co wiąże się z możliwością zdobycia, pomnożenia, wzbogacenia. 
W tym świetle, słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem, wydają się dalekie od rzeczywistości. Ale... myślę, że tylko wtedy, gdy bierzemy te sprawy bardzo pobieżnie. Gdy - można powiedzieć - patrzymy na nie tylko oczami ciała. Bo jakże wiele trzeba "zainwestować", czasami też stracić, by ostatecznie odnieść sukces. Ta zasada ekonomii, ma przełożenie także na (nomen omen) "ekonomię zbawienia". 
Bóg "zaryzykował" wszystko, wzywając nas "z ciemności do światła, ze śmierci do życia". Oczywiście nic nie stracił (w rzeczywistości), ale dał nam przykład, co należy zrobić, by zyskać więcej... Decyzja musi być radykalna i ostateczna. Wszystko, albo nic... tertium non datur...
Na te refleksje naprowadziły mnie słowa zapisane przez Papieża Benedykta XVI w Encyklice "Spes salvi" [W nadziei zbawieni] (n. 10): pojawia się pytanie: czy naprawdę tego chcemy – żyć wiecznie? Być może wiele osób odrzuca dziś wiarę, gdyż życie wieczne nie wydaje się im rzeczą pożądaną. Nie chcą życia wiecznego, lecz obecnego, a wiara w życie wieczne wydaje się im w tym przeszkodą [podkr. moje]. 
Czego zatem pragnę? Zyskać więcej, czy poprzestać na tym, co mam i (najprawdopodobniej) nawet to "niewiele" ostatecznie stracić?
PS
Słowa świętego Pawła, jako uzupełnienie - mnie wprost "poraziły": wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa.

niedziela, 10 października 2010

Statystycznie...

Statystycznie rzecz biorąc, obraz, który prezentuje dzisiejsza Ewangelia nie jest najweselszy. Wrócił tylko jeden z dziesięciu uzdrowionych. 10 % to nie wiele, a może dużo? To zależy jak się patrzy. Z "rzymskiej" perspektywy... powiedziałbym - nie źle; z polskiej... chyba gorzej.
Jednak nie o statystykach trzeba tu mówić. Chrystus bowiem podkreśla nie tylko "ilość", ale także (i przede wszystkim) "jakość". Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła - zwraca się do wdzięcznego uzdrowionego. Wiara ma właśnie tę moc - uzdrawiania, leczenia. Przykładem tego jest też Naaman, który - mimo początkowych oporów - w końcu jednak zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego (...) i został oczyszczony. 
Wiara jednak ma iść dalej. Ma być nie tylko jednorazowym zachwytem, jednorazową decyzją... Jeśli faktycznie ma owocować, to musi (nie bójmy się tego słowa), musi wyrażać się także w dalszych czynach (po nawróceniu), w postawie życia. Naaman stwierdza: Oto przekonałem się, że na całej ziemi nie ma Boga poza Izraelem! I obiecuje: odtąd twój sługa nie będzie składał ofiary całopalnej ani ofiary krwawej innym bogom, jak tylko Panu. Uzdrowiony zaś Samarytanin (a więc także "obcy") wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu.
Do tego "dwugłosu" dołącza także św. Paweł, gdy pisze: Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, potomka Dawida! On według Ewangelii mojej powstał z martwych. (...) Nauka to zasługująca na wiarę: Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy.
Jaki z tego wniosek? Wiara wyraża się w pokorze, postawie dziękczynienia i wierności. 
Czasem, a może nawet za zwyczaj, nie jest to łatwe. Sam tego doświadczam co dnia. I myślę, że właśnie dlatego usłyszałem dziś właśnie o tym... abym sobie właśnie to przypomniał: nawet jeśli my odmawiamy wierności, On [Chrystus Jezus] wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego. Bym mógł powrócić i podziękować Bogu - powtarzając za Psalmistą: Śpiewajcie Panu pieśń nową, albowiem cuda uczynił. (...) Pan okazał swoje zbawienie: na oczach narodów objawił swą sprawiedliwość. (...) Ujrzały wszystkie krańce ziemi zbawienie Boga naszego. Ujrzały i moje oczy zbawienie, które Bóg uczynił w moim życiu!
Statystycznie rzecz biorąc to nie wiele, nawet nie 10 %... ale przecież nie nic! Od tego trzeba zacząć, by móc uwierzyć. I wierzyć nadal, co dnia...

poniedziałek, 4 października 2010

Nowy Przełożony Generalny

Od dzisiaj moje Stowarzyszenie ma nowego Przełożonego Generalnego. Bogu dzięki, że troszczy się o nas. Proszę o modlitwę za Księdza Generała.

czwartek, 30 września 2010

Apostolski plan

Wróciłem... nie tylko do Rzymu, ale także do pisania bloga. Wakacje obfitowały w przeżycia i doświadczenia, poznałem wielu nowych ludzi i wiele niezwykłych miejsc. Odwiedziłem także kilku starych znajomych. To chyba tyle w dużym skrócie. A teraz patrzę już w przyszłość. I na progu tej niewiadomej spotyka mnie dzisiaj Słowo Boże...
***
...wyznaczył Pan (...) siedemdziesięciu dwu i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał. Rzeczywiści Chrystus nie działa sam. Posyła przed sobą swoich uczniów, którzy głoszą prawdę Królestwa Bożego i wzywają do nawrócenia. Sam wielu z nich spotkałem. Wielu nie poznałem, nie zauważyłem, przeoczyłem... 
Rzadko (za rzadko!) sam pamiętam, że i ja jestem posłany. Zwłaszcza, gdy głoszenie idzie ciężko. Myślę, że dlatego Jezus stwierdził: posyłam was jak owce między wilki. Nie oznacza to, że zostajemy sami. Przeciwnie. On zawsze nam towarzyszy. Kieruje krokami przed i w trakcie głoszenia. Z resztą nie tylko daje dobre rady, ale właściwie to On działa - w nas i przez nas. 
To ważne dla mnie - zwłaszcza na początku kolejnego etapu. Ważny jest ten Jezusowy "plan apostolski"!

niedziela, 8 sierpnia 2010

Bądźmy gotowi!

To o naszych czasach myślał Pan, kiedy mówił: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łk 18,8). Widzimy jak wypełnia się to proroctwo. Coraz mniej doświadczamy bojaźni Bożej, rządów prawa, miłosierdzia, dobrych uczynków... Nasze sumienie bałoby się gdyby wierzyło, ale ponieważ nie wierzy, nie boi się. Gdyby zaś wierzyło, byłoby czujne; gdyby było czujne, wybawiłoby się.
Obudźmy się zatem, bracia i siostry, dopóki jeszcze to możliwe. Strząśnijmy sen z naszego bezwładu. Starajmy się zachować i praktykować przykazania Pana. Bądźmy tacy, jak mówił Pan: "Trwajcie więc w postawie służących i pilnujcie by wasze lampy nie zgasły. Bądźcie jak ci, którzy oczekują powrotu pana młodego, aby mu otworzyć kiedy tylko przyjdzie i zapuka do drzwi. Szczęśliwi służący, których pan zastanie czuwających."
Tak, trwajmy w postawie służących, starając się, by kiedy przyjdzie dzień odejścia, nie zastał nas zawstydzonych i spętanych. Niech nasze światło promienieje dobrymi uczynkami, niech nam wskazuje kierunek pośród nocy tego świata ku światłu i miłości wiecznej. Czekajmy więc z troską i rozwagą na nagłe przyjście Pana, aby kiedy tylko zapuka do drzwi z wiarą przyjąć od Pana wynagrodzenie za czujność. Jeśli będziemy przestrzegać tych przykazań, zachowywać te ostrzeżenia i nakazy, podstępy Oskarżyciela nie będą mogły nam zaszkodzić podczas snu. Ale uznani za czujnych służących, będziemy królować razem z Chrystusem.

Powyższe słowa pochodzą od Św. Cypriana - biskupa Kartaginy i męczennika. Znalazłem je tutaj. Uderzyło mnie zwłaszcza pierwsze zdanie: "To o naszych czasach myślał Pan". I jest to, o tyle istotne, że słowa te napisał on w III wieku, żył bowiem w latach (ok.) 200-258.
Niepokojąco pasują one także do naszego XXI wieku... Niepokojąco...

czwartek, 29 lipca 2010

Wierzysz?

Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. 
Wierzysz w to? Odpowiedz na pytanie Jezusa wcale nie jest taka prosta. Wszak wiara nie jest "pojmowalna" ludzkim rozumem. Chyba dlatego tak wielu, nie znajdując dziś odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, odchodzi od Boga. Nie oznacza to jednak, że tracą oni wiarę. Być może nie mają czego stracić. Być może poszukują odpowiedzi na pytania bez odpowiedzi, ponieważ ograniczają się tylko do tego, co dotykalne. Być może... 
Myślę jednak, że nawet w takich przypadkach możliwe jest podanie im "pomocnej dłoni". Może nią być przede wszystkim przykład tych, którzy uwierzyli i nie zawiedli się. 
Kilka dni temu trafiła do moich rąk książka pt. "Błogosławiony Karl Leisner. Wizjoner zjednoczonej Europy". Opowiada ona o życiu tytułowego Karla. Był to kapłan niemiecki, który przeżył KL Dachau, ale w wyniku ponad pięciu lat więzienia umarł w kilkanaście tygodni po wyzwoleniu. Do obozu trafił jako diakon. W obozie koncentracyjnym otrzymał sakrament święceń (z rąk biskupa "współwięźnia" Gabriela Piguet`a) w stopniu prezbiteratu i odprawił pierwszą Mszę świętą. Jak się okazało - jedyną w swoim 30-letnim życiu! 
W liście do swego biskupa (C. A. Grafa von Galen), wysłanym w tajemnicy, aby prosić o zgodę na święcenia w tych szczególnych okolicznościach, zapisał: "Moje tęsknoty i modlitwy kierują się ku kapłaństwu". Zaś w kilkanaście dni przed śmiercią powiedział do swojej matki: "Wiem, że wkrótce umrę, lecz cieszę się z tego powodu". Jego wiara zwyciężyła. 
Ks. Karl Leisner (wraz z ks. Bernhardem Lichtenbergiem) został 23 czerwca 1996 roku beatyfikowany przez Papieża Jana Pawła II. Miało to miejsce w Berlinie, na Stadionie Olimpijskim - tym samym, na którym odbyła się olimpiada w 1936 w hitlerowskiej III Rzeszy. 
Dla mnie cała ta historia i postać bł. Karla są przyczyną do zastanowienia się nad wartością kapłaństwa oraz istotnym "argumentem" za nieśmiertelnością i wiarą w zmartwychwstanie.

środa, 14 lipca 2010

Odkrycie

Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Słowa z dzisiejszej Ewangelii "zgrały się" dziś dla mnie ze słowami psalmu, jaki śpiewaliśmy (po polsku!) w czasie cotygodniowej, środowej Mszy świętej "międzynarodowej": Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego...
Pomyślałem sobie, że właśnie ta myśl jest / może być / powinna być* fundamentem mojej wiary. Nie jestem sam. On jest mym pasterzem. Dlatego niczego mi nie brakuje, nawet jeśli nie spełniają mi się wszystkie marzenia.
Odkrycie to jest dostępne dla wszystkich, ale tylko "prostaczkowie", ludzie o sercu ufnym i otwartym, mogą zrozumieć prawdę o "dobrej woli Boga". Jeśli kieruję się tylko "mądrością" i "rozsądkiem" ludzkim, nigdy tego nie odkryję! Dlaczego? Ano dlatego, że muszę właśnie mój rozum i rozsądek przekroczyć, by uwierzyć.
I myślę, że właśnie stąd bierze się to moje rozpaczliwe, codzienne poszukiwanie "zabezpieczeń" - w pieniądzu, w afektach, w planowaniu jutra. Tak, jak gdyby na prawdę ode mnie to zależało. Tak, jak gdyby nikt poza mną samym nie troszczył się o mnie. Tak, jak gdybym codziennie musiał walczyć z przeciwnościami, a może nawet z samym Bogiem, który tylko czeka by mi (przepraszam za słowo) "przyłożyć".
Że tak nie jest każdy może się przekonać w swoim życiu... jeśli zaufa i odkryje wartość "zakładu": jeśli "postawi" na Boga.

*wybierz właściwe ;-)

sobota, 10 lipca 2010

Heiss...

- gorąco - to jest to, co czuję od kilku dni. A miało być tak pięknie: "l'estate mitteleuropea possa essere meno calda" [lato środkowoeuropejskie może być chłodniejsze], jak napisano do mnie w liście zapraszającym na kurs niemieckiego. Dziś jednak ma być 37 stopni... Ale dobrze. Nie narzekam. W końcu napisali "possa" [może]. Za kilka dni pewnie będę tęsknił do lata. Tak to już jest z nami, ludźmi, że nic nam nigdy nie pasuje...
***
Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą. Słowa z dzisiejszej Ewangelii przypominają mi to, co wczoraj przeczytałem o jednym z moich młodszych współbraci. W ostatnią "wyborczą" niedzielę zaczął kazanie od słów: "Powiem wam, kogo wybieram"... no i naraził się na proces o przerwanie ciszy wyborczej. Tyle tylko, że "zainteresowana" tą ciszą nie wysłuchała całego kazania. Wyszła szybciej. Nie dała Księdzu Damianowi (a przede wszystkim sobie) szansy. Szansy by mógł powiedzieć, że wybiera Jezusa.
Znam Damiana dobrze. Wiem, że lubi czasami "szokować". Ale, czyż to nie Jezus mówił, że odbuduje świątynię w trzy dni... że faryzeusze są jak groby pobielane... że z domu Ojca jego urządzono jaskinię zbójców...?! Nazwano go poplecznikiem Belzebuba, bluźniercą, buntownikiem... Dlaczego więc mam się dziwić, że tych, którzy mają odwagę mówić o Nim bez lęku, nazwą kłamcami i przestępcami?
Ktoś może zapytać, czy to nie przesada?! Akurat w dzień wyborów mówić o wyborach...Tak... a kiedy będzie ten dobry czas? Kiedy świat zechce posłuchać o NAJWAŻNIEJSZYM wyborze?! Paweł napisał wyraźnie: nastawaj w porę i nie w porę...  
W kazaniu ks. Damiana padło tylko jedno imię Jego kandydata - Imię Jezusa. Ono niektórym przeszkadza. Bardziej, niż "złamana" cisza wyborcza. Nie ma co się oszukiwać.
W tej samej ewangelii słyszę jednak dziś także: Więc się ich nie bójcie! Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć.
Modlę się więc dziś za ks. Damiana i za tę kobietę (staram się też nie osądzać, a to trudne)... a sobie zadaję niepokojące pytanie: czy miałbym odwagę tak jednoznacznie i stanowczo mówić o Jezusie?

czwartek, 1 lipca 2010

Słowo na dziś...

... "wunderbar" [cudowny]. Od wczoraj bowiem jestem w Bonn na kursie języka niemieckiego. Wakacje jak marzenie. Cisza, spokój i stary klasztor na Kreuzbergu. Czy potrzeba czegoś więcej? Niestety niezbędnym dodatkiem do całości jest 6 godzin dziennie "tedesco"... ;-) Ale wszystko inne jest "wunderbar"...
***
A dzisiejsza ewangelia kończy się słowami: tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom. Cuda Jezusa wzbudzały lęk i zachwyt. Wzbudzały reakcję. Nie pozwalały pozostać obojętnym. 
Ten czas, który jest przede mną, także jest cudem Boga. Przynajmniej dla mnie. I także nie mogę pozostać obojętny. Obym nie zmarnował otrzymanej szansy... 
Panie Jezu, pobłogosław nas na trud!



niedziela, 13 czerwca 2010

Boża troska

Szymonie, mam ci coś powiedzieć. Słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii przypominają mi jedną z najważniejszych prawd naszej wiary: Bóg pragnie żywego kontaktu z nami. Jest On "zainteresowany" żywą relacją, a nie tylko pozorami. "Udowodnił to", gdy umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie.
Bóg, stając się człowiekiem, dla nas ludzi i dla naszego zbawienia, stał się jednym z nas, byśmy my mogli zbliżyć się do Niego. Ta prawda przypomina mi słowa Papieża Benedykta XVI, które usłyszeliśmy w miniony piątek na zakończenie Roku Kapłańskiego: Bóg osobiście troszczy się o mnie, o nas, o ludzkość. Nie jestem pozostawiony sobie, zagubiony we wszechświecie i w społeczeństwie, wobec którego człowiek jest coraz bardziej zdezorientowany. On sprawuje pieczę nade mną. Nie jest Bogiem dalekim, dla którego moje życie niewiele się liczy. (...) Piękna i pocieszająca jest świadomość, że jest ktoś, kto mnie kocha i troszczy się o mnie. Ale znacznie bardziej decydujące jest, że istnieje ten Bóg, który zna mnie, miłuje i troszczy się o mnie. (...) „Znać”, w rozumieniu Pisma Świętego, nie jest nigdy jedynie wiedzą zewnętrzną, tak jak zna się numer telefonu jakiejś osoby. „Znać” oznacza być wewnętrznie blisko drugiego. Miłować go.
Zatroszczył się o faryzeusza Szymona, o grzeszną kobietę, o swoich uczniów, kobiety, które Mu towarzyszyły... Troszczy się o mnie! Warto, bym dostrzegł to bardzo konkretnie w moim życiu. Bym usłyszał, że i mnie On kocha.

sobota, 12 czerwca 2010

Ecco...

...jak mówią Włosi. Między jedną a drugą tezą kolejnego egzaminu postanowiłem odnowić trochę wygląd bloga. Mam nadzieję, że nie przesadziłem...

PS
Po poprawkach jest też i łódka...

piątek, 11 czerwca 2010

Być i prowadzić

Drodzy Bracia, Chrystus Was wybrał, wezwał, napełnił dobrocią i łaską. (...) Świętymi bądźcie i prowadźcie innych do świętości w Chrystusie.
Między innymi te słowa skierował dziś Papież Benedykt do polskich kapłanów na zakończenie Mszy świętej kończącej Rok Kapłański. Mnie najbardziej zapadły w serce właśnie one, a zwłaszcza to, że mam(y) być święty(mi) i mam(y) prowadzić innych do świętości. Niby żadne odkrycie... a jednak.
Pierwszym stopniem jest więc świętość - moja*. To jasne, gdy posłucha się zarzutów stawianych "Kościołowi" - niestety ograniczany mylnie tylko do księży i biskupów. Nie trzeba od razu szukać skandalów z pierwszych stron gazet. Wystarczy spojrzeć na moje prywatne "podwórko": arogancja, pogoń za wygodą, "brak czasu", czy zwyczajne lenistwo... Jeśli nie jestem postrzegany jako człowiek, który jest w bliskości z Bogiem, jeśli nie jestem przeźroczysty - jak to ktoś powiedział - tak, by inni widzieli przeze mnie Boga, to nie zbliżę innych do Niego. Co więcej daję pole do działania Nieprzyjacielowi. A on na pewno to wykorzysta.
Dziś bardzo jasno właśnie to sobie uświadomiłem (chyba pierwszy raz): jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie! I nie powiem, "mam stracha" (nie chcę nadużywać tu "wielkich" słów, ale tak właśnie jest), bo to nie są żarty! Mam być pasterzem - oczywiście nie sam (to też bardzo jasno dziś powiedział Papież). Pasterz powinien iść pierwszy... także do świętości. Niby oczywiste... a jednak... na co dzień o tym zapominam.
Nie przeżyłem jakoś szczególnie tego Roku Kapłaństwa. Myślę jednak, że te dwie godziny na Placu Św.Piotra nie pozostaną bez śladu. Już nie pozostały...
Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serca nasze według Serca Twego!
------
* Oczywiście nie weźmie się ona "znikąd" - jak słusznie zauważył "Szymon". Faktycznie można pomyśleć, że sam mam tego dokonać. Nic bardziej mylnego - sam nic nie mogę. Dlatego ta modlitwa powyżej i słowa Benedykta: Chrystus Was wybrał, wezwał, napełnił dobrocią i łaską.

niedziela, 6 czerwca 2010

Bł. Jerzy

Dziś Święta Matka Kościół przedstawia przykład nie tylko wzorowego księdza ale i heroicznego świadka... dosłownie przed momentem usłyszałem te słowa w homilii głoszonej przez Abpa Amato w Warszawie w czasie Mszy świętej beatyfikacyjnej Ks. Jerzego Popiełuszko. Muszę je dobrze przemyśleć... muszę!
Błogosławiony moich czasów... błogosławiony młody kapłanie, orędowniku prawdy... błogosławiony Księże Jerzy, módl się za nami!

PS
Wersja poprawiona, dzięki "Palabra";-)

piątek, 21 maja 2010

Powódź...

...oglądana z odległości Rzymu wygląda nieco inaczej. A przynajmniej tak mi się wydawało do tej pory. Piszę "wydawało", ponieważ zmieniłem zdanie po tym, gdy zobaczyłem to zdjęcie. Językiem "młodzieżowym" powiedziałbym "szok", ale to za mało. Przecież tyle razy jeździłem tą ulicą (Lwowską - o ile pamiętam), obok tego kościoła. Na tym osiedlu mieszkają moi znajomi.
Stawiam sobie oczywiste pytanie "dlaczego". Nie zamierzam tu dywagować nad odpowiedzią, ale proszę o modlitwę - nie tylko za Sandomierzan.

niedziela, 2 maja 2010

Jak ja

Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem.
Tęsknimy do prawdziwej miłości. Nie jest to żadna odkrywcza myśl. Nawet jeśli się do tego nie przyznajemy, to tak jest na prawdę! Nie "odkryję Ameryki", gdy napiszę, że to trudne. A jednak Chrystus stwierdza, że takie jest nowe przykazanie.
Nie jest to więc jedynie nasz wybór. Jesteśmy do tego zobligowani... ale siły do realizacji może dać tylko Bóg. Jest to poza naszym zasięgiem... ponieważ to dar od Boga. Jest to możliwe... albowiem mamy nie tylko nakaz, ale także przykład "jak".
Słowa przykazania miłości Chrystus wypowiedział w czasie Ostatniej Wieczerzy. Można je więc zrozumieć tylko w tej atmosferze - słuchając równocześnie tych słów: "To jest Ciało moje za Was wydane...", "To jest Krew Nowego Przymierza, która za was będzie wylana..." oraz "Ja was umiłowałem".
Ile razy braknie mi sił, by poszukiwać miłości... Ile razy stracę sens ofiarowania siebie innym... Ile razy postanowię kierować się egoizmem... Tyle razy mam wracać do tych słów "jak Ja"!
Tylko TY Panie mój! Tylko TY!

niedziela, 25 kwietnia 2010

Znajomy?

Ja jestem dobrym Pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają.
Te słowa (z dzisiejszej antyfony przed Ewangelią) przypomniały mi powiedzenie "znam go tylko z widzenia". W rzeczywistości oznacza ono, że wiem o nim czasem tylko jak wygląda... czasem (rzadko) go spotykam... nie za wiele mogę powiedzieć o nim tak konkretnie.
Co innego, gdy z kimś rozmawiam, gdy znam jego historię i poglądy, gdy wiem coś więcej... Spotykam go nie tylko przypadkiem, ale także celowo. Wtedy już mogę powiedzieć, że to mój dobry znajomy.
Niejako "na trzecim stopniu" jest ten, kogo nazywam przyjacielem. Na nim mogę polegać, mam do niego zaufanie, wiem, że jest gotowy mi pomóc i ja jestem gotowy pomóc jemu (zawsze).
To tylko prosta typologia naszych relacji. A teraz pytanie: która z nich charakteryzuje moje odniesienie do Jezusa. On stwierdza jasno: ja znam moje owce. Ale nie tylko. Ta relacja ma także drugi "kierunek": moje owce moje Mnie znają... moje owce słuchają mego głosu...
Jeśli więc chcę być na prawdę w owczarni Chrystusa, to przede wszystkim mam Go słuchać (regularnie i uważnie), a nie tylko znać Go "z widzenie" (raz w tygodniu lub rzadziej... a i to często z daleka, "spod chóru" na przykład).
Potrzeba bym i ja szedł za Nim, bo on daje życie wieczne. To pierwszy krok w stronę przyjaźni. Jezus już go wykonał: umarł za mnie, bym miał życie i miał je w obfitości. A ja? Czy chcę wykonać "mój pierwszy krok" i stać się najpierw dobrym znajomym a potem także przyjacielem?
Tylko w ten sposób będę w tym wielkim tłumie, gdzie nie będzie już głodu, pragnienia, zimna i upału a tylko On - mój Przyjaciel.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Trzecie spotkanie

To jest Pan! Spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym zmienia wszystko! Wcześniej chcieli wraz z Piotrem łowić ryby - jak to czynili zazwyczaj, wcześniej, zanim poznali Jezusa z Nazaretu. Teraz już nie - Piotr rzucił się w morze a reszta dobiła łodzią. Teraz wszystko stało się inne.
To jest Pan! - dotknęło mnie, że te słowa wypowiedział właśnie ten uczeń, którego Jezus miłował. Miłość zawsze szybciej otwiera oczy na obecność Pana.
To było już trzecie Ich spotkanie. A ile razy ja będę miał szansę spotkać Jezusa Zmartwychwstałego? Ile razy, do tej pory, nie poznałem Go na brzegu mojego życia... bo zapatrzony byłem w siebie, w swoją codzienność?
Spotkać Chrystusa Zmartwychwstałego winniśmy już tutaj, a nie dopiero "tam". Inaczej... możemy wcale Go nie spotkać!
Proszę dziś Panie o miłość, która powoli mi spojrzeć na nowo i dostrzec Twoją obecność w moim życiu.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Pokój Wam!

"Pokój Wam!" Te słowa Jezusa, powtórzone w dzisiejszej Ewangelii aż dwukrotnie, przychodzą w najlepszym momencie - jak zwykle zresztą, gdy Pan mówi do nas.
Dziś doświadczyłem jak bardzo jest nam potrzebny ten pokój.
Siedziałem cały dzień właściwie sam... trochę (od tygodnia) przeziębiony... (fizycznie) daleko od Polski i Polaków... czytałem kolejne doniesienia z Warszawy. Dzięki internetowi mogłem towarzyszyć mojemu Prezydentowi w powrocie do Ojczyzny i wspólnie się modlić za wszystkich innych Zmarłych.
Pośród tego bólu, co jakiś czas pojawiały się jednak słowa: "Jezu ufam Tobie!". I wracał pokój...
A teraz nad Rzymem szaleje burza... pierwsza tej wiosny. Ulewa, że hej! Ale w moim sercu jakoś tak niezwykle pogodnie.

sobota, 10 kwietnia 2010

Po Smoleńsku...

Jestem daleko... właśnie wracam z parafii do Rzymu. Rano przygotowania do podróży przerwał mi telefon... "nie wiem, czy wiesz... zginą Prezydent..."
Przypomina mi się 11 września... to wszystko jak film... Nie umiem zebrać myśli. A jednak gdzieś na dnie serca słyszę ten głos: władza jest od Boga...
Dlatego z oddalenia śpiewam wraz z innymi: Boże! coś Polskę przez tak liczne wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały, Coś ją osłaniał tarczą swej opieki, od nieszczęść, które przygnębić ją miały... Ojczyznę naszą racz pocieszyć Panie!
Trzeciego dnia Chrystus zmartwychwstał! Po Smoleńsku... będzie nadal życie. Może to szansa, by coś w końcu zmienić - w sobie i wokół siebie?

sobota, 3 kwietnia 2010

PASCHA 2010

Chrystus jest Tym, który nas wywiódł z niewoli na wolność, z ciemności do światła, ze śmierci do życia... On jest Paschą naszego zbawienia. (Homilia bp. Melitona z Sardes)
Doświadczenia w naszej codzienności właśnie tej Paschy, tego przejścia „z niewoli na wolność”, począwszy od Wielkanocy, na każdy dzień życzy Ks. Piotrek

wtorek, 16 marca 2010

Przejrzeć?!

Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. Słowa Żydów z dzisiejszej Ewangelii przypominają mi ludzi, którzy tak bardzo zapatrzeni są w swoje życie, że nie dostrzegają innych i tego, co się u nich dzieje. Często ja sam staję pośród tych "niewidomych". Dla Żydów przeszkodą było prawo i przyzwyczajenie do ślepego wypełniania Go. Dla mnie jest nią moja wygoda, moje zdanie o samym sobie (albo o tym drugim) lub - mówiąc wprost - mój egoizm.
Dlaczego właśnie o tym? Wielki Post to czas przemiany. Mojej i innych. To czas PRZEJRZENIA! Czy modlę się o to? Czy umiem ją dostrzegać i się nią budować? A może tylko grami udaję - tak naprawdę tylko sam przed sobą?!
Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło - mówi dziś Jezus. To nie jest łatwe zadanie. Ale każde drobniutkie (i większe) zwycięstwo Boga w moim życiu (bo trzeba to sobie jasno powiedzieć, że to nie jest "moje zwycięstwo") daje mi na to szansę...
Panie zwyciężaj zawsze!
PS
W ramach poszukiwań duchowych (i "jintelektualnych" ;), zajrzałem na stronę Strefy Kapłanów i znalazłem dobrą lekturę na temat zagrożeń duchowych. Polecam - nie tylko kapłanom!

niedziela, 14 marca 2010

Wolność - gdzie jest ta prawdziwa?

Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Słowa młodszego syna z dzisiejszej Ewangelii skłoniły mnie do zastanowienia się nad tym, gdzie jest prawdziwa WOLNOŚĆ. Bo przecież właśnie o wolność mu chodziło: być niezależnym, samowystarczalnym... A że przy okazji powiedział ojcu, że dla niego już nie żyje (bo przecież dopiero po śmierci ojca mógł odziedziczyć swoją część majątku), że zwabiony fałszywym poczuciem niezależności oddalił się od bezpiecznego domu ojca (gdzie był synem "pana domu"), że popadł w niewolę i musiał pracować jako świniopas (spełniając zadanie najbardziej haniebne z możliwych dla Żydów)... to nic?!
Ludzki rozum podpowiada, że nie... że to bardzo wiele... może nawet niewybaczalnie wiele! I dlatego tutaj interweniuje sam Ojciec - Bóg, który czeka na niego/na mnie ze swą miłością. Dziś zrzuciłem z was hańbę egipską - mówi Bóg do Izraelitów na granicy Ziemi Obiecanej. Co jest tą "hańbą"? Oczywiście jest nią niewola egipska, służba innemu panu niż sam Bóg. Dla nich to była rzeczywistość historyczna. Dla nas jest to symbol "rzeczywistości grzechu". I tylko Bóg może zdjąć ze mnie tę "hańbę". Sam tego nie mogę uczynić: w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów.
Ale jest i "druga strona medalu" - jest starszy brat i znowu jego słowa skierowane do Ojca: tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu. Jakże są one smutne, jakże pełne rozgoryczenia, wyrzutu, poczucia niesprawiedliwości. On także chciałby być wolny. Niestety - będąc wciąż w domu Ojca (a w dalszej perspektywie w swoim domu) - wciąż nie znajduje tu wolności. Wydaje się mu, że spełnia rolę tylko sługi (o której zamarzył nawrócony młodszy brat!), co czyni go nieszczęśliwym.
Ileż to razy i ja "urywam się z łańcucha" ojcowskiej miłości?! I popadam w niewolę! Ileż to razy będąc w domu Ojca, wciąż wyobrażam sobie, że to właśnie mnie ogranicza!
Odpowiedzią na to zawsze jest Boże miłosierdzie, które jako jedyne może obdarzyć mnie prawdziwą WOLNOŚCIĄ.
PS
Czy ta przypowieść stwierdza, że mogę sobie "pogrzeszyć", bo Bóg miłosierny mi i tak przebaczy? I tak, i nie. Tak - w odniesieniu do drugiego elementu: Bóg przebaczy (oczywiście jeśli przyznam się doi tego, że potrzebuję nawrócenia: ojcze zgrzeszyłem...). Nie - w odniesieniu do pierwszego: grzech zawsze jest nieszczęściem, niewolą, raną, która pozostawia trwały ślad w moim życiu. Grzechu mam więc unikać (jak ognia), ale jeśli mi się przydarzy, to mogę mieć nadzieję, że mam gdzie wracać.

czwartek, 25 lutego 2010

Niniwa...

...była miastem bardzo rozległym - na trzy dni drogi.
Codziennie czynimy mnóstwo kroków. Nie zastanawiamy się nad tym... no chyba, że coś nie idzie po naszej myśli. Idąc mijamy wielu ludzi. Tylko niektórych zauważamy, tylko przez niektórych jesteśmy zauważani. A jednak wielu coś możemy powiedzieć i wielu coś nam mówi.
Wczoraj usłyszałem - w kazaniu Współbrata - że każdy z nas żyje i kroczy przez współczesne Niniwy - miasta w których często nie ma miejsca na Boga i wołanie o nawrócenie. A jednak nie przypadkowo jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Mamy zadanie. I wcale nie musimy dużo mówić. Czasem potrzeba tylko iść, kroczyć... Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi...
Po tamtym kazaniu doszedłem do wniosku, że nie wykorzystuję danej mi szansy. Prawie codziennie idę przez moją Niniwę - nomen omen Wieczne Miasto. A jednak rzadko daję się jednoznacznie poznać jako świadek. Chociażby przez widoczny znak mojego kapłaństwa - koloratkę. Dziś zrobiłem pewne "doświadczenie": świadomie przyglądałem się mijanym Romanom i ich reakcjom na moją koloratkę. Były różne. Ważne jednak że były. To nie wiele. Ale może chociaż jeden z nich... to wie tylko Pan.

niedziela, 21 lutego 2010

Kuszony... zwyciężył

Widzisz, że Chrystus był kuszony, a nie dostrzegasz, że odniósł zwycięstwo? Uznaj, że to ty jesteś w Nim kuszony i że w Nim odnosisz zwycięstwa. Chrystus mógł trzymać diabła z dala od siebie. Jeżeliby jednak nie był kuszony, nie nauczyłby cię sztuki zwyciężania w pokusie. Te słowa zapisał św. Augustyn w Komentarzu do Psalmów, a konkretnie do Psalmu 61. Możemy przeczytać je dzisiaj w brewiarzowej Liturgii Godzin.
Przeczytałem je we włoskiej wersji jako wprowadzenie do dzisiejszej Ewangelii. I poruszyły mnie swą prostotą i głębią. Bo jakże często zatrzymujemy się/zatrzymuję się - czytając dzisiejszy fragment z Łukasza - na tym, że Jezus "był kuszony". To jednak dopiero połowa prawdy! Druga zawarta jest w stwierdzeniu, że "diabeł odstąpił od Niego". Przegrał. Na razie tylko bitwę... Miało się okazać, że przegra także wojnę - wojnę o moje i twoje zbawienie, bo Jezus nie zszedł z krzyża, wypełnił wszystko i otworzył nam drogę do Nieba.
Pragnę więc dziś w sobie odnowić tę świadomość, że w Chrystusie (i tylko w Nim) mogę odnieść zwycięstwo nad pokusami. Także w historii mojego życia kusiciel może przegrać bitwę, a kiedyś także wojnę...
***
W tym kontekście na nowo odczytuję niełatwy ostatni czas. Za szybko się poddawałem. Zapominałem, że nie jestem sam. A przecież znaki były takie widoczne: sesja, która poszła tak dobrze; te kilka dni w Polsce; chwile odpoczynku tutaj w Rzymie; walka, jaką toczy o mnie Bóg każdego dnia; wreszcie pojedyncze uśmiechy, chwile wytchnienia i doświadczenie Miłości, która nie rezygnuje nawet wtedy, gdy my rezygnujemy z siebie...
On zwyciężył, więc i ja mogę (dzięki Niemu) zwyciężyć... Oto program na ten Wielki Post.

niedziela, 7 lutego 2010

Będziesz

...za łaską Boga jestem tym, czym jestem... Za rzadko przypominam sobie tę prawdę. Widzę swoją grzeszność - Bogu dzięki - ale zapominam, że to nie wszystko w moim życiu. Staję w obliczu Boga onieśmielony, a nie raz zdruzgotany (jak mój święty Patron w dzisiejszej Ewangelii) i zapominam, że Bóg ma dla mnie plan, stokroć/tysiąckroć lepszy, niż ja sam mógłbym wymyślić.
będziesz - to krótkie słowo odnoszące się do przyszłości daje nadzieję, pokazuje drogę, zachęca do wysiłku. Bóg ze mnie nie zrezygnował, więc i ja nie powinienem rezygnować ze siebie! Nawet gdy widzę, że jestem mężem o nieczystych wargach. Bóg jest zainteresowany mną i zna dobrze moją historię. To ona jest cząstką tej historii,która sprawiła, że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia - dla mnie, dla nas, dla wszystkich... abyśmy mogli być!
Nie wiem, co przygotował dla mnie Bóg. Nie wiem, gdzie w przyszłości będę "rybakiem ludzi". Wierzę, znowu wierzę, że Bóg to wie. I to mi wystarczy!

piątek, 5 lutego 2010

Rozdwojenie (jaźni?)

Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Tia... I skąd my to znamy. Ileż to razy przeżywałem dokładnie to samo: Słowo mnie zachwycało, wciągało, radowało (!), by zaraz napełnić niepokojem - że "niemożliwe", że "nie dla mnie", że "rusza sumienie". I niestety zbyt często "zabijałem proroka" - w sobie i wokół siebie. Marnowałem okazję, by raz na zawsze oderwać się od zła. Bo przecież o nie właśnie chodziło. Nawet niewinne pytanie mogło doprowadzić do tragedii, a co dopiero dialog w jaki się z nim wdawałem tyle razy. I ostatecznie to i tak ja przegrywałem...
A nau(cz)ka? Nie ma co składać winy na wyimaginowaną chorobę. Diagnoza jest jasna - wszystko robię na własną rękę a jęczę tylko, gdy już sam sobie nie daję rady. Mały i głupiutki jak dzieciak w piaskownicy.
A jednak... widzę w tym nadzieję: przecież krew męczenników to tylko odrobinka z Krwi, która popłynęła dla MOJEGO Zbawienia. Ona leczy także z rozdwojenia (jaźni?).
***
Jeszcze tylko jeden egzamin i Polska na kilka dni... Jakieś to niewiarygodne. A jednak.

sobota, 30 stycznia 2010

Niewiele potrzeba...

...by zacząć narzekać... bolący żołądek, poważniejszy egzamin na horyzoncie... nie zawsze udany dzień... nadchodząca burza... Niewiele potrzeba, by ujawniło się, jak mało mamy wiary. Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?
To nie prawda!? Niestety prawda! Dlatego dzisiaj słyszymy: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Ale jednak jest nadzieja: Jezus jest wciąż w naszej łodzi i interweniuje jeśli tylko NA PRAWDĘ jest to potrzebne.

piątek, 29 stycznia 2010

Wciąż rośnie...

Pierwszorzędnym zadaniem kapłana jest głoszenie Chrystusa, Słowa Boga (...) i przekazywanie wielorakiej łaski Bożej, niosącej zbawienie przez Sakramenty. (...) Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani? ” (Rz 10,11.13-15). ...drogi komunikowania się, otwarte przez zdobycze technologii, są już niezbędnym narzędziem. (...) świat cyfrowy (...) otwiera wielkie perspektywy i aktualizacje dla Pawłowego wezwania: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9, 16).
...od kapłanów wymaga się zdolności do obecności w świecie cyfrowym przy stałej wierności orędziu ewangelicznemu (...) i aby głosili Ewangelię, wykorzystując, obok tradycyjnych narzędzi, możliwości nowej generacji środków audiowizualnych (zdjęcia, wideo, animacja, blog, strony web). (...)
Za pośrednictwem nowoczesnych środków przekazu kapłan będzie mógł ukazywać życie Kościoła i pomagać ludziom dzisiejszym odkrywać oblicze Chrystusa (...)
Również w świecie cyfrowym powinno być widać, że pełna miłości zatroskanie o nas Boga w Chrystusie (...) [jest] konkretną i aktualną rzeczywistością. Duszpasterstwo w świecie cyfrowym powinno bowiem ukazać ludziom (...) że „Bóg jest bliski. (...) Raz jeszcze wzywam was, najdrożsi kapłani, do uchwycenia z mądrością tych szczególnych możliwości, jakie daje współczesna komunikacja. Niech Pan uczyni z was zapalonych głosicieli dobrej nowiny także na nowej „agorze”, jaką tworzą dzisiejsze środki przekazu.
Te słowa, pochodzące z Orędzia Benedykta XVI na 44 światowy dzień środków przekazu, pobudził moje myślenie i zachęcił ponownie, by zajrzeć na mojego bloga. Nic nie chcę obiecywać... zrobię, co będę mógł.
***
Królestwo Boże jak ziarno wrzucone w rolę: kiełkuje i rośnie, [człowiek] sam nie wie jak...
I na prawdę tak jest. To przecież nie od naszych wysiłków zależy, że będziemy zbawieni/że jesteśmy zbawieni. Z drugiej jednak strony nie możemy "leżeć do góry brzuchem". Jesteśmy wezwani do tego, by każdego dnia na nowo poszukiwać tego Królestwa - tam, gdzie jesteśmy.
Dziś dla mnie to oznacza konkretnie moje bycie kapłanem, studentem, mężczyzną. To tutaj, we mnie Królestwo Boże rośnie... lub nie, bo mu przeszkadzam (jak Dawid z pierwszego czytania).
Panie zmiłuj się nade mną w łaskawości swojej... przywróć mi radość Twojego zbawienia. (Ps 51)