czwartek, 25 lutego 2010

Niniwa...

...była miastem bardzo rozległym - na trzy dni drogi.
Codziennie czynimy mnóstwo kroków. Nie zastanawiamy się nad tym... no chyba, że coś nie idzie po naszej myśli. Idąc mijamy wielu ludzi. Tylko niektórych zauważamy, tylko przez niektórych jesteśmy zauważani. A jednak wielu coś możemy powiedzieć i wielu coś nam mówi.
Wczoraj usłyszałem - w kazaniu Współbrata - że każdy z nas żyje i kroczy przez współczesne Niniwy - miasta w których często nie ma miejsca na Boga i wołanie o nawrócenie. A jednak nie przypadkowo jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Mamy zadanie. I wcale nie musimy dużo mówić. Czasem potrzeba tylko iść, kroczyć... Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi...
Po tamtym kazaniu doszedłem do wniosku, że nie wykorzystuję danej mi szansy. Prawie codziennie idę przez moją Niniwę - nomen omen Wieczne Miasto. A jednak rzadko daję się jednoznacznie poznać jako świadek. Chociażby przez widoczny znak mojego kapłaństwa - koloratkę. Dziś zrobiłem pewne "doświadczenie": świadomie przyglądałem się mijanym Romanom i ich reakcjom na moją koloratkę. Były różne. Ważne jednak że były. To nie wiele. Ale może chociaż jeden z nich... to wie tylko Pan.

1 komentarz:

P. Michalski pisze...

Oj tak, wiele jest Niniw w naszej starej Europie... Serdecznie pozdrawiam z Paryża!