czwartek, 25 lutego 2010

Niniwa...

...była miastem bardzo rozległym - na trzy dni drogi.
Codziennie czynimy mnóstwo kroków. Nie zastanawiamy się nad tym... no chyba, że coś nie idzie po naszej myśli. Idąc mijamy wielu ludzi. Tylko niektórych zauważamy, tylko przez niektórych jesteśmy zauważani. A jednak wielu coś możemy powiedzieć i wielu coś nam mówi.
Wczoraj usłyszałem - w kazaniu Współbrata - że każdy z nas żyje i kroczy przez współczesne Niniwy - miasta w których często nie ma miejsca na Boga i wołanie o nawrócenie. A jednak nie przypadkowo jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Mamy zadanie. I wcale nie musimy dużo mówić. Czasem potrzeba tylko iść, kroczyć... Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi...
Po tamtym kazaniu doszedłem do wniosku, że nie wykorzystuję danej mi szansy. Prawie codziennie idę przez moją Niniwę - nomen omen Wieczne Miasto. A jednak rzadko daję się jednoznacznie poznać jako świadek. Chociażby przez widoczny znak mojego kapłaństwa - koloratkę. Dziś zrobiłem pewne "doświadczenie": świadomie przyglądałem się mijanym Romanom i ich reakcjom na moją koloratkę. Były różne. Ważne jednak że były. To nie wiele. Ale może chociaż jeden z nich... to wie tylko Pan.

niedziela, 21 lutego 2010

Kuszony... zwyciężył

Widzisz, że Chrystus był kuszony, a nie dostrzegasz, że odniósł zwycięstwo? Uznaj, że to ty jesteś w Nim kuszony i że w Nim odnosisz zwycięstwa. Chrystus mógł trzymać diabła z dala od siebie. Jeżeliby jednak nie był kuszony, nie nauczyłby cię sztuki zwyciężania w pokusie. Te słowa zapisał św. Augustyn w Komentarzu do Psalmów, a konkretnie do Psalmu 61. Możemy przeczytać je dzisiaj w brewiarzowej Liturgii Godzin.
Przeczytałem je we włoskiej wersji jako wprowadzenie do dzisiejszej Ewangelii. I poruszyły mnie swą prostotą i głębią. Bo jakże często zatrzymujemy się/zatrzymuję się - czytając dzisiejszy fragment z Łukasza - na tym, że Jezus "był kuszony". To jednak dopiero połowa prawdy! Druga zawarta jest w stwierdzeniu, że "diabeł odstąpił od Niego". Przegrał. Na razie tylko bitwę... Miało się okazać, że przegra także wojnę - wojnę o moje i twoje zbawienie, bo Jezus nie zszedł z krzyża, wypełnił wszystko i otworzył nam drogę do Nieba.
Pragnę więc dziś w sobie odnowić tę świadomość, że w Chrystusie (i tylko w Nim) mogę odnieść zwycięstwo nad pokusami. Także w historii mojego życia kusiciel może przegrać bitwę, a kiedyś także wojnę...
***
W tym kontekście na nowo odczytuję niełatwy ostatni czas. Za szybko się poddawałem. Zapominałem, że nie jestem sam. A przecież znaki były takie widoczne: sesja, która poszła tak dobrze; te kilka dni w Polsce; chwile odpoczynku tutaj w Rzymie; walka, jaką toczy o mnie Bóg każdego dnia; wreszcie pojedyncze uśmiechy, chwile wytchnienia i doświadczenie Miłości, która nie rezygnuje nawet wtedy, gdy my rezygnujemy z siebie...
On zwyciężył, więc i ja mogę (dzięki Niemu) zwyciężyć... Oto program na ten Wielki Post.

niedziela, 7 lutego 2010

Będziesz

...za łaską Boga jestem tym, czym jestem... Za rzadko przypominam sobie tę prawdę. Widzę swoją grzeszność - Bogu dzięki - ale zapominam, że to nie wszystko w moim życiu. Staję w obliczu Boga onieśmielony, a nie raz zdruzgotany (jak mój święty Patron w dzisiejszej Ewangelii) i zapominam, że Bóg ma dla mnie plan, stokroć/tysiąckroć lepszy, niż ja sam mógłbym wymyślić.
będziesz - to krótkie słowo odnoszące się do przyszłości daje nadzieję, pokazuje drogę, zachęca do wysiłku. Bóg ze mnie nie zrezygnował, więc i ja nie powinienem rezygnować ze siebie! Nawet gdy widzę, że jestem mężem o nieczystych wargach. Bóg jest zainteresowany mną i zna dobrze moją historię. To ona jest cząstką tej historii,która sprawiła, że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia - dla mnie, dla nas, dla wszystkich... abyśmy mogli być!
Nie wiem, co przygotował dla mnie Bóg. Nie wiem, gdzie w przyszłości będę "rybakiem ludzi". Wierzę, znowu wierzę, że Bóg to wie. I to mi wystarczy!

piątek, 5 lutego 2010

Rozdwojenie (jaźni?)

Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Tia... I skąd my to znamy. Ileż to razy przeżywałem dokładnie to samo: Słowo mnie zachwycało, wciągało, radowało (!), by zaraz napełnić niepokojem - że "niemożliwe", że "nie dla mnie", że "rusza sumienie". I niestety zbyt często "zabijałem proroka" - w sobie i wokół siebie. Marnowałem okazję, by raz na zawsze oderwać się od zła. Bo przecież o nie właśnie chodziło. Nawet niewinne pytanie mogło doprowadzić do tragedii, a co dopiero dialog w jaki się z nim wdawałem tyle razy. I ostatecznie to i tak ja przegrywałem...
A nau(cz)ka? Nie ma co składać winy na wyimaginowaną chorobę. Diagnoza jest jasna - wszystko robię na własną rękę a jęczę tylko, gdy już sam sobie nie daję rady. Mały i głupiutki jak dzieciak w piaskownicy.
A jednak... widzę w tym nadzieję: przecież krew męczenników to tylko odrobinka z Krwi, która popłynęła dla MOJEGO Zbawienia. Ona leczy także z rozdwojenia (jaźni?).
***
Jeszcze tylko jeden egzamin i Polska na kilka dni... Jakieś to niewiarygodne. A jednak.