Kolejny dzień w Rzymie rozpoczęty. Po ludzku, to nie realne - ja w Rzymie, ja na studiach, ja mówię(?) po włosku. Chciałbym często ponarzekać, poutyskiwać, wyżalić się... Tylko, czy mam do tego prawo?! Zwłaszcza w kontekście tych słów z dzisiejszej Ewangelii: Beati gli occhi che vedono tutte queste cose (Szczęśliwe oczy, które widzą to)
I rzeczywiście trzeba mi te słowa brać na serio! Bo iluż ma taką szansę, jaką ja mam?! Wczoraj zażartowałem, że "jak nie byłem w Watykanie przez 30 lat ani raz, tak wczoraj - kilka razy". Szczęśliwe oczy, które to widzą, bo wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli.
Cieszmy się zatem (i DOCEŃMY) z tego, czego doświadczamy każdego dnia - z tego, co dobre i z tego, co trudne. Bo może wielu innych marzyłoby o tym, co dla nas jest powodem do narzekania.
Wczoraj przypomniała mi się Susan Boyle. Kobieta (zdawać by się mogło) skazana na "niebyt", stała się gwiazdą światowego formatu. Prosta i skromna, ale także ufna w swe siły, osiągnęła więcej niż to, o czym mogłaby pomarzyć. Nie ma więc rzeczy niemożliwych! Przeszkodą w ich osiągnięciu jesteśmy tylko my sami!